Moje ukochane Pałuki!
I tak naprawdę pierwszy ślub, z którego, tak po całości, byłam naprawdę zadowolona (co się rzadko zdarza). Mam wrażenie, że najważniejsze było zaufanie, którym obdarzyli mnie Ania i Michał. Czuję się w takich sytuacjach może i lekko zestresowana – żeby nikogo nie zawieść, ale nic nie daje większego kopa do działania!
W dniu ślubu najbardziej lubię być z Wami od samego początku. I to nie musi być tak, że wtedy powstają najciekawsze zdjęcia (choć moim zdaniem tak :D), ale moim głównym celem jest przyzwyczajenie Was
- po pierwsze: do mojej obecności,
- po drugie: do obiektywu,
- po trzecie: wtedy często dzieje się strasznie dużo bardzo ciekawych fotograficznie rzeczy!
U Ani i Michała byłam nawet dzień wcześniej, w momencie ostatnich przygotowań 😀
A po ślubie – pojechaliśmy w góry.
To chyba moja ulubiona destynacja na sesje, choć zdjęcia możemy zrobić wszędzie, dosłownie.
Wybraliśmy Sudety. Głównie dlatego, że są najbliżej Poznania (jak zazdroszczę Krakowiakom bliskości Tatr, nie płakałabym również, gdyby jakimś cudem Bieszczady podskoczyły trochę bliżej :D). Zatrzymaliśmy się w Dzikich Różach (Janice), gdzie karmili nas nie tylko pysznie, ale też wegetariańsko. Bardzo polecam – cudowne miejsce na pobycie z naturą, wyciszenie się. I poszaleliśmy też na wschodzie słońca (co się w moim przypadku bardzo rzadko zdarza – raczej położę się spać o 4, niż wstanę na sesję :D).