Reportaż ślubny, czyli co najbardziej lubię w fotografowaniu ślubów
Wiecie, co mi najbardziej pasuje w byciu fotografką ślubną? Właściwie to kilka rzeczy.
Po pierwsze: to dzień, w którym wszystko “samo się dzieje” i przeplata. Stres, pośpiech, wiele różnych oczekiwań w tym samym momencie, ale też pełny wachlarz emocji, wyjątkowa radość, łzy szczęścia. No kosmos. To wszystko sprawia, że zdjęcia niejako robią się same (choć nie odbieram sobie umiejętności wychwycenia tych wyjątkowych momentów, w których emocje widać jak na dłoni).
Po drugie: dzięki fotografowaniu ślubów mogę podróżować, zmieniać miejsce. A moja głowa kocha to wyjątkowo. Niezależnie czy to podróż na drugi koniec Polski, do Wiednia, czy na drugi koniec Poznania.
I ostatnia, choć chyba najważniejsza. Ludzie. Nic, nigdy nie daje mi takiej energii jak poznawanie i obserwowanie. Nie zliczę nawet ilu rzeczy się nauczyłam z rozmów gdzieś pomiędzy zdjęciami. Nie zliczę o ilu rzeczach się dowiedziałam, a potem zapożyczyłam je do swojego życia.
Rejs po Odrze w dniu ślubu? TAK!
Chcę dziś opowiedzieć o ślubie, który wyjątkowo wbił mi się w pamięć. I znowu będzie kilka powodów. To był chyba pierwszy ślub tak bardzo w plenerze (ku mojej uciesze dzieje się to coraz częściej). W dolinie Odry. Pod ogromną wierzbą. Wszystko tam zagrało (może oprócz jednego, o tym za chwilę). Mowa o Przystań Tu w województwie lubuskim. PRZEpiękne miejsce, niezwykli gospodarze i wyborne jedzenie.
Ślub humanistyczny, czyli dlaczego mogłabym się na niego sama zdecydować
Wierzba miała dodatkowe znaczenie. To pod nią Marta z Filipem złożyli sobie przysięgę. Własnymi słowami, wzruszająco, po swojemu. Za to cenię ceremonie humianistyczne. Są kompletnie pozbawione sztywności (człowiek może poczuć się nieco bardziej wyzwolony). Masz wpływ na to jakich słów użyjesz stojąc przed osobą, którą kochasz i z którą wspólnie podejmujecie całkiem ważną decyzję. I rozpoczynacie nowy rozdział.
Mały ślub nad rzeką, czyli jak pięknie można wejść w symbiozę z naturą
Mogłabym się rozpisać szalenie o pysznościach, którymi byliśmy częstowani. Rozpływałam się! I pierwszy raz spotkałam się z czymś zupełnie wyjątkowym – pierwszy posiłek podano na… pływających galerach. KOSMOS. Bo nie dość, że wszystko pyszne, to jeszcze w otoczeniu totalnej natury, w jej dzikości, nieprzewidywalności i pięknie. Z resztą zaraz zobaczycie sami.
Czy deszcz w dniu ślubu wszystko psuje?
A co było tym jednym, które (teoretycznie) nie zagrało? Pogoda trochę nam powariowała (to był 12 czerwca). Tego dnia przeszły nad nami chyba ze trzy burze (jedna w trakcie rejsu po Odrze). Ale wiecie co – z mojej (fotograficznej) perspektywy – to znowu było coś pięknego. Bo po deszczu zaraz wychodziło słońce (a wiecie co się dzieje, gdy jedno spotka się z drugim). Bo chmury tworzyły wieczorem taaaakie kolory, na które nie mogłam przestać się gapić. Dla mnie, fotograficznie, nie ma złej pogody.
Małe, kameralne śluby – jak wybrać fotografa?
Zakochałam się w fotografowaniu kameralnych ślubów. Niespiesznych. Lekko szalonych. A do tego wyjątkowo smacznych. Chyba był taki czas, kiedy bycie fotografką ślubną wiązało się w środowisku fotograficznym z pewnego rodzaju blamażem. Na całe szczęście już się to zmieniło. I mogę frunąć w tym temacie kompletnie po swojemu! A jak znaleźć fotografa na mały ślub? Sprawdzajcie portfolio, zobaczcie jak się z nią/nim rozmawia (czy macie wspólny flow, jak Wam będzie ze sobą – myślę, że to super ważne).
I wyjątkowo lubię wracać myślami do tego dnia (choć minęło już sporo czasu). A teraz Was tam zabiorę.